Bety Brak.
Chciałam, żeby wyszło smutno. Nie wiem czy mi się to udało ;C
Trochę o tym, jak trudno dziecku pogodzić się ze śmiercią bliskich.
Rozdział 16
"Love was taken from a young life
And no one told her why
Her direction has a dimelight
From one more violent crime
She innocently questioned why
Why her father had to die"
by Michael Jackson
Hermina pragnęła skromnego pogrzebu dla Wiktora.
Niestety rodzina zmarłego sądziła przeciwnie. Uważali iż postać jaką
prezentował ich bliski, musiała być pochowana w rozgłosie. Dlatego też zostały
zaproszone liczne grupy medialne, spółki, sponsorzy oraz wszelacy ludzie
powiązani ze sportem. Kobieta spodziewała się tłumów, z tego też powodu
zostawiła dzieci z Draco i Alice, ale ilość obecnych ją zszokowała. 3/4
zaproszonych nie miało
jakiegokolwiek pojęcia o istnieniu Wiktora Krum'a, bo w końcu skąd delegacja z
Chin mogła mieć taką wiedzę ( od autora: biedna Hermiona nie zdaje sobie sprawy
o sile Qudditcha w świecie). Czuła się wyprowadzona z równowagi, a gdy widziała
jak zachowują się najblizsi krwią krewni umarłego, miała ochotę ich wszystkich
wyrzucić. Niestety była tylko żoną, w dodatku powszechnie nie lubianą w
rodzinie Krum.
- Widzi to Severusie ? Oni nic sobie nie robią z
jego śmierci. Czy to dziecko je fasolki wszystkich smaków ?! - szeptała
oburzona Hermiona na uboczu. Oboje ze
Snape'em szybko zostali wypchnięci gdzieś na zewnątrz tłumu.
- To tylko dziecko, czego od niego oczekujesz ?
- I kto to mówi ? Szkoda, że o tym zapominałeś gdy
tylko przekraczałeś próg sali od eliksirów.
- Gdybym tego nie robił oprócz głupoty niczego
innego nie wynieślibyście z tych lekcji.
- Jak myślisz mogę go upomnieć ?
- Uspokój się, może i opycha się tym czymś, ale ma
łzy w oczach. Każdy przeżywa śmierć inaczej.
- To nie jest przeżywanie, a przeżuwanie.
Ceremonia rozpoczęła się, na życzenie Pana Kruma, w
niewielkim kościele. Wszystko był skrzętnie transmitowane przez magiczną
rozgłośnie radiową. Na temat umarłego wypowiadało się wiele osób; Minister
Sportu, szefowie departamentu sportu, trenerzy, współpracownicy i wiele innych
osobistości. Jednak najbardziej wzruszającym wystąpieniem było przemówienie
chłopców z drużyny, którą trenował Wiktor.
- Chcielibyśmy tylko powiedzieć, że trener był dla
nas wszystkich kimś więcej , niż zwykłym nauczycielem. Był mentorem, a w niektórych chwilach, nawet ojcem. Ciągle
przed oczami staje mi scena, kiedy poznaliśmy pana Wiktora. Powiedział ,
że mimo tego, iż mamy różną krew to w
głowie musimy być rodziną i tak było dopóty, dopóki nie odszedł. Członka
rodziny nie da się zastąpić, tak samo jest z naszą drużyną. Pustki po trenerze,
nie da się nikim wypełnić. -Mimo prostoty tych słów, trafiły one głęboko w
serca wszystkich obecnych.
- Nigdy go nie kochałam. - powiedziała
niespodziewanie Hermiona, patrząc na nagrobek męża. - Nie tak jak on by chciał.
Wyszłam za niego by mógł być szczęśliwy. To było jego pragnienie, a on umierał,
rozumiesz ? - zaczęła mówić szybciej, a w jej głosie słychać było histerie. -
Potrzebował mnie.
- Cii..- Snape po raz pierwszy w życiu przytulił ją
do siebie, wbrew woli samej kobiety. Ponownie dał wolną rękę instynktowi. Tak
jak kilka dni wcześniej, tak i dzisiaj, impuls nie zawiódł go. Hermiona gdy
tylko przestała się opierać, przylgnęła do jego klatki piersiowej. W tamtej
chwili czuła się bezpieczna, właśnie w jego ramionach, żadne inne nie były
wstanie jej tego zapewnić. Chciała płakać, ale nie potrafiła, ani tęsknić, ani
smucić się z powodu śmierci Wiktora. Rany, które pozostawił po sobie były zbyt
świeże, aby mogła odczuwać cokolwiek innego, niż złość i rozgoryczenie.
- Czuje się okropnie. Zachowałam się podle, a teraz
nie umiem...
- Nie prawda. Zrobiłaś to co należało zrobić. Dałaś
mu szczęście w ostatnich dniach życia. Sprawiłaś, że stało się ono esencją
radości. Mówiąc, że jesteś podła ranisz i jego i mnie. Wiem jak bardzo kochał
Cię Krum i wiem że zdawał sobie sprawę z
tego, iż nie kochasz go tak, jak żona powinna kochać męża. Jeśli ktoś tu jest
okropny to tylko on. Zachowywał się jak tchórzliwy szczeniak. Twoja złość i
brak jakichkolwiek pozytywnych emocji związanych z jego osobą, są
usprawiedliwione.
- Najpierw Agron, teraz Wiktor. Kto mnie jeszcze
zostawi ?
- Jednego możesz być pewna - nie ja.
- Dziękuje, że jesteś.
Boże Narodzenie, powinno być w każdym domu czasem
niczym niezmąconego szczęścia, a co ważniejsze, czasem miłości i wybaczania.
Jednak posiadłość na ul. Cherry Street nr 9 nie spełniała tylko jednego warunku
- szczęścia. Dzieci w tym domu nie cieszyły się tak, jak zwykle z
bożonarodzeniowych prezentów. W ich młodych sercach zagościła tęsknota.
Tęsknota za ojcem. Matka rodzeństwa robiła co mogła by jakoś zagłuszyć to
uczucie, ale nie potrafiła. Jej pociechy co chwile napominały o swoim
opiekunie, zadając jej wiele trudnych pytań na które odpowiedzi starali się od
setek lat znaleźć najróżniejsi myśliciele.
- A tata kiedy wróci?
Kobieta zignorowała to pytanie, skupiając całą swą
uwagę na wlewaniu zupy do talerzy.
-Mamo! Powiedź mi ! - nalegał Erick. Kobieta
spojrzała w oczy syna. Były takie czyste, prawdziwe, nieskalane śmiercią,
jedynie smutkiem. Wahała się przez chwile,
rozmyślając nad tym czy jest odpowiednią osobą do zniszczenia tego
wszystkiego.
- Wiecie jak bardzo Was kocham.
- Kochasz nas na tyle, na ile kochasz książki w
bibliotece. - kobiecie ścisnęło się serce. Bardzo dobrze pamiętała kto po raz
pierwszy wypowiedział do niej te słowa. Duch Wiktora zdawał się cały czas o
sobie przypominać.
- Usiądźcie mi na kolana. Musimy porozmawiać.-Dzieci
bez zastanowienia wykonały polecenie.- Pamiętacie, że Wiktor był w szpitalu, prawda?
- Tak mamo. A
kiedy tatuś wróci ?- zapytała Susan bawiąc się włosami matki.
- Tatuś był bardzo chory i lekarze starali się go
uratować, ale tatuś był zmęczony i chciał odpocząć...
- Tata sobie odpoczywa ? - zapytała radosnym
głosikiem Susan, a na jej różowiutkich ustach błądził uśmiech.
-Tak.
-Nie prawda.- przerwał im Erick, patrzą ze złością
na matkę. W jego oczach odbijały się łzy.- Wiktor nie żyje. I wcale nie jest
naszym tatą. - jego głos się załamał, w popłochu wbiegł na schody i zniknął w
czeluściach ciemności pierwszego piętra.
- Mamo, ja nie chce żeby tatuś umarł ! Powiedź, że
Erick kłamie. - czteroletnia dziewczynka wtuliła się w zgięcie szyj Hermiony.
- Wiem kochanie. Chcesz to zadzwonimy do dziadków,
dobrze ? Podziękujesz im za prezenty.
- Nie chce.
- Czemu skarbie ?
- Chce zadzwonić do taty
- Nie możemy, a dziadziuś na pewno się ucieszy, że o
nim pamiętaliśmy.
- Chce do taty.
- Wiem, ale nie możemy....
- Chce do taty.
-Skarbie...
- CHCE DO TATY !
Dziewczynka zsunęła się z kolan matki, spojrzała jej
prosto w twarz. Pyzata buzia była cała czerwona, a w jej oczach niebyło, ani
łez, ani smutku, był tylko strach, który przykrył swoją płachta jej orzechowe
tęczówki. Hermiona przebiegła wzrokiem cały pokój, skrzętnie omijając kontaktu
wzrokowego z córką. Jednak to nie wystarczyło, jakaś zbuntowana emocja przemknęła
przez jej twarz, co nie umknęło uwadze Susan. Dziecko wydało tylko cichy jęk,
matka próbowała ją złapać, ale ta wyrwała się i ruszyła w ślad brata na
pierwsze piętro. Kobieta odczekała dwie minuty dając pociechą chwilę na
ochłonięcie. Wstała z kanapy, a wtedy rozległo się pukanie. Zdziwiona podeszła
do drzwi, przed którymi stał Anubis Krum.
- Cześć. - Kobieta dopiero teraz zauważyła, że
trzyma on pod pachą dwa kolorowe pudełka. Od ich ostatniego spotkania, zaledwie
kilka dni temu na pogrzebie, twarz mężczyzny przyozdobiła jeszcze większa ilość
zmarszczek oraz postarzających cieni pod oczami. - Mógłbym wejść ?
- Tak, oczywiście.
-Gdzie dzieci - spytał rozpłaszczając się na
najbliższym wieszaku.
- Na górze. Cały czas przeżywają... Nie mam pojęcia
jak im mam to powiedzieć. Wiktor był dla nich ojcem i przykładem.
- Rozumiem. Jeśli pozwolisz to mogę z nimi
porozmawiać. - zaproponował mężczyzna,
wycierając buty.
- Wydaje mi się, że jak my wszyscy, potrzebują
czasu.
- Skoro tak uważasz. Mam dla nich prezenty.
-Nie trzeba było, im wystarczy tylko czekolada.
- Chciałbym Cię przeprosić za żonę, zachowuje się
strasznie. Starałem się ją przekonać, żeby przyszła tu zemną, ale się uparła. Straciła
syna, ale to nie usprawiedliwia jej wcześniejszego zachowania...
- Nie mam do niej żalu, staram się ją zrozumieć. Nie
byłabym zadowolona gdyby Erick związał się z kobietą, która ma dwójkę dzieci i
ledwo wiąże koniec z końcem.
- Dowiedziałem się co Wiktor wam zrobił...
- Nie chce o tym rozmawiać i proszę, abyś nigdy nie
wspominał o tym przy dzieciach.
- Jak sobie życzysz, tylko one w końcu dorosną.
- Zdaje sobie z tego sprawę, wtedy im powiem. Pójdę
do dzieci, niech same przyjmą prezenty.
- Nie miałem zamiaru Cię urazić. Chce tylko
powiedzieć, że tak go nie wychowaliśmy i gdyby tylko mógł sam by Cię
przeprosił.
- Nie powinno się mówić o zmarłym źle, ale nie
sądzę, aby to zrobił. Miał tyle czasu, aby się przyznać, a nawet nie kiwnął
palcem w tym kierunku. - cała złość
Hermiony zawarła się w tych słowach. Dopiero po chwili zorientowała się co i do
kogo mówi. - Przepraszam, zapomniałam się.
- Nic nie szkodzi.
- Proszę usiąść, chce Pan coś od picia ? -
brązowowłosa usadziła gościa w fotelu.
- Nie, dziękuje.
- Susan, Erick zejdźcie na dół !- krzyknęła do
dzieci, wchodząc na dwa pierwsze stopnie schodów.
- Nie !
-Nie wygłupiajcie się, przyszedł wasz dziadek.
- Kłamiesz ! - odpowiedział jej głos Ericka z taką
złością, że na policzki Hermiony wkradł się delikatny rumieniec.
- Erick nie jestem twoją koleżanką. W tej chwili
macie oboje zejść na dół, albo do Was przyjdę.
Po chwili na schodach było słychać poruszenie, dwie
małe stópki zastanawiały się czy aby na pewno powinny zejść na dół. Ciekawość
jednak wzięła górę, wiec po krótkim wahaniu w pomieszczeniu stanęła drobna
postać Susan. Hermiona spojrzała na córkę i założyła ręce na klatce piersiowej.
- A gdzie
twój brat ?
- Został.
- W takim razie nie dostanie słodyczy, ani prezentu.
A ty zmykaj do dziadka.
- Dziadek ! - dziewczynka dopiero co spostrzegła, iż
nie są same w salonie. Z radością podbiegła do pomarszczonego czarodzieja i
wskoczyła mu na kolana, przyprawiając matkę o palpitacje serca.
- Ale wyrosłaś, a co to za lalka?
- Nazywa się Barbie. Widzisz jakie ma złote włosy?
- Faktycznie, chyba jadła za dużo bananów.
- Nie głuptasku. Ona ma takie włosy po swojej mamie,
tak jak ja. - Susan chwyciła pasmo swoich włosów i odwróciła się do mamy, chcąc
udowodnić swoją racje.
- No to może jej mama jadła dużo bananów ? - droczył
się z nią mężczyzna.
-Nie. Wtedy ja miałabym czerwone.
- Dlaczego ?
- Bo ja i mama uważamy, że truskawki są pycha.
- U mnie i u babci w domu, mamy bardzo dużo
truskawek, wiesz?
- Naprawdę ?
- Tak. Jak twoja mamusia się zgodzi, to możecie
kiedyś do nas przyjechać.
- To może u Was jest też tata ? Bo mój tatuś, gdzieś
się zgubił, ja nie wiem gdzie. Mam też. Powiedziała tylko, że odpoczywa.
- Jak przyjedziesz to na pewno sprawdzimy.
Hermiona zostawiła córkę z teściem, a sama poszła na
piętro. Otworzyła drzwi do pokoju Erick'a, ale chłopca tam nie było. Szła do
pokoju Susan, kiedy usłyszała ciche zwodzenie. Dźwięk wydobywał się z sypialni.
Weszła do pokoju. Na podłodze leżały porozrzucane ciuchy, większość z nich
była jej własnością, ale pokój był pusty. Schyliła się, aby posprzątać choć
część bałaganu, a wtedy zobaczyła dwie białe skarpetki, wystające spod łóżka.
Połaskotała je, ale te ani drgnęły, więc ponowiła czynność.
- Przestań ! - krzyknął urażony Erick, wsuwając nogi
głębiej pod łóżko.
- Wyjdziesz ?
- Nie.
- Dlaczego ? Jesteś na mnie zły ?
-Tak.
- Synku, proszę wyjdź stamtąd. Nie będę mówić do
łóżka.
- Nie wyjdę, bo mi to zabierzesz.
- Syneczku nic Ci nie zabiorę. Chodź tu do mnie.
- Kłamiesz. Tata już nie wróci, bo umarł i nas nie
kocha.
- Kocha Was bardzo.
- To czemu umarł ?
-Był zmęczony chciał odpocząć.
- To wszystko przez Ciebie, bo go nie przytulałaś,
tak jak Draco i Severusa.
- Erick o czym ty mówisz ? Nie wolno Ci mówić do
mnie w ten sposób. Wyjdź spod tego łóżka.
- Nie. Też chce umrzeć, chce do taty. Zabij mnie
mamusiu.
Ostatnie zdanie zabolało kobietę, czuła, że powoli
traci nad sobą panowanie. Obiecywała sobie, tyle razy, że nigdy nie będzie
płakać przy dzieciach. Zbierając w sobie resztki siły ponownie zwróciła się do
synka, ścierając z policzka łzę.
- Nigdy więcej tak nie mów, zrozumiałeś ? W tej
chwili masz wyjść spod łóżka.
- Nie.
- Erick twoje zachowanie bardzo mnie zabolało.
Dziadek czeka na dole z prezentem dla Ciebie, gdy się uspokoisz, możesz do nas
dołączyć.
Kiedy matka chłopca wyszła z pokoju, malec zanurzył
rękę w kieszeni, a z niej wyjął mugolski telefon i kartkę z numerem. Wstukał po
kolei cyferki.
- Hallo.
- Tato ?
- Erick co się stało ?
- Proszę zbierz mnie stąd. Chce mieszkać z Tobą.
- Spokojnie synku. Co się stało.
- Przyjedź.
- Porozmawiam z mamą, dobrze ?
- Dlaczego ? Po prostu przyjedź.
- Erick ...
- PRZYJEDŹ !- brzdąc rozłączył się i spojrzał
nienawistnie na urządzenie, które ściskał
z całej siły w ręce, ku irytacji dziecka komórka była nienaruszona. Z
bezsilności wtulił się w materiał koszuli Wiktora. Zaciągnął się zapachem
swojego opiekuna i poczuł chwilowy spokój, który został przyćmiony smutkiem. Erick
zastanawiał się co zrobił złego, że Wiktor umarł, przecież starał się być
grzecznym i nie bił się z Susan.
Chłopiec wypełzł spod mebla i podszedł pod drzwi.
Nasłuchiwał przy nich chwilę, a gdy jego test wypadł zadowalająco, otworzył je.
Na palcach przyszedł krótki dystans
dzielący sypialnię rodziców z jego pokojem. Otworzył kolejne drzwi i
znalazł się w swoim królestwie. Swoje kroki skierował do ogromnej szafy w
kształcie mugolskiej wyścigówki, pociągnął delikatnie za jej klamkę. Jego oczom ukazały się pułki pełne czapek.
Nakrycia głowy miały różne kolory i wzory, nawet wielkość daszka była zmienna.
Chłopiec wybrał starą spraną niebieską bejsbolówkę ze znaczkiem Forda -
mugolskiej marki samochodów. Następnie schylił się do najniższej pułki i
wyciągnął z niej czerwony plecak, który chwilę później był wypełniony po brzegi
zabawkami i ogromną porcją słodyczy. Gotowy do drogi siedmiolatek stanął na
środku pomieszczenia, omiótł je dokładnie wzrokiem, tak jakby chciał się
pożegnać. Słysząc kroki na korytarzu i szczęk otwieranych drzwi, pomyślał o
najmądrzejszej osobie jaką znał. W czasie krótszym niż mrugnięcie okiem,
zniknął z pokoju razem z cichym pyknięciem.
W tym samym czasie Hermiona otwierała drzwi, po raz
kolejnym tego wieczora, przed nieproszonym gościem. Gdy tylko wrota się
uchyliły kobieta ze zdziwienia przetarła oczy. Spodziewała się wielu osób, ale
z pewnością nie tego, kogo naprawdę zastała.
- Co tutaj robisz ?
-Erick do mnie zadzwonił. Był cały zapłakany prosił żebym przyjechał i go
zabrał.
- On nie ma telefonu. Najwyraźniej musiało Ci się
coś zdawać.
- Otóż ma. Kupiłem mu go, jak leżał w szpitalu.
- Po co ? Zresztą nie ważne. Przeżywa śmierć Wiktora,
dlatego płakał.
- Rozmawiałaś
z nim na ten temat ?
- Przestań zgrywać troskliwego ojca.
- Nie zgrywam...
- Żałosny jesteś. Lepiej zmiataj stąd, zanim
przyjdzie Severus. Chyba, że Ci brakuje siniaków po ostatniej akcji w szpitalu.
- pogroziła mu Hermiona. Miała cichą nadzieje, że ta wizja wystarczająco
wystraszy byłego przyjaciela. Na twarzy mężczyzny przez chwilę gościł strach,
ale szybko zniknął, pokazując swoją zawziętość.
- Nie strasz mnie. Pozwól mi chociaż z nim porozmawiać.
- nalegał, przeczesując dłonią włosy.
- Na pewno nie teraz.
- To chociaż powiedz jak się czuje Susan.
- Dobrze jest teraz w domu. Jutro z powrotem wraca
do szpitala.
- Z nią, też nie mogę się zobaczyć ?
- Możesz jutro w
szpitalu. Będziemy tam z Erickiem od ósmej do czternastej. Przyjdź po
czternastej. Jeśli Erick będzie chciał z Tobą zostać, to mu pozwolę, ale tylko
do dziewiętnastej. Potem ma spotkanie rodzinne.
- Dobrze, dziękuje. A co ... co z Nami ? - Agron zaczął wykręcać palce, ale
pomimo to cały czas patrzył na Granger, jakby szukając czegoś w jej orzechowy
oczach.
- Agron nie ma żadnych nas i już nigdy nie będzie. Jesteś tylko
biologicznym ojcem moich dzieci. Nie mam pojęcia na co liczyłeś wracając tutaj,
ale na pewno przeceniłeś swoje zdolności. Idź już za nim dzieci Cię usłyszą.
Nie mam zamiaru po raz kolejny wchodzić na tą złą.
- Dobranoc.
W odpowiedzi dostał jedynie westchnięcie, które
zostało zagłuszone przez krzyk dochodzący z pierwszego piętra. Kobieta
zapominając o Agronie pobiegła, co sił w nogach na górę. Tuż za nią kroczył niechciany
gość, który ukradkiem rozglądał się po domu starając się zapamiętać jak
najwięcej.
- Co się stało ?
- Erick. On przed chwilą zniknął . - mówił
zszokowany Pan Krum, patrząc na miejsce w którym przed chwilą zniknął jego
wnuk. Przerażona Susan wtulała się w jego nogę, ignorując wszelkie bodźce z
zewnątrz.
- Księżniczko, spokojnie. Znajdziemy Ericka, na
pewno poszedł polować na żaby. Anubisie, zabierzesz ją na dół ?
- Ja ją wezmę. Chodź Susan pooglądamy bajki. -
zaproponował Agron, a chwilę potem, wbrew protestom Hermiony, zszedł z
uczepioną do jego szyi córką na niższe kondygnacje budynku.
- On nie mógł, tak po prostu zniknąć. Jest jeszcze
dzieckiem, nie zna zbyt wielu zaklęć.
Bez zbędnych rozmów, starsi czarodzieje zabrali się
do szukania dziecka. Z początku znaleźli satysfakcjonujące poszlaki, jednak
okazywały się całkowicie bezwartościowe. W trójkę przewrócili cały dom do góry
nogami, ale ślad po Ericku całkowicie zaginął, zupełnie jakby maluch wyparował.
Hermiona powoli zaczynała obawiać się o życie syna, nie była przekonana co do
faktu, czy jej syn nie postanowił czarować bez nadzoru. Słyszała wiele
przerażających historii w których młodzi czarodzieje, przez nieumyślne
stosowanie magii kończyli nie jednokrotnie w Mungu.
- Znajdzie się.
- Może pojechał do Ciebie ? - zapytała natchniona Hermiona,
patrząc na Agrona z wyrzutem. - Nie potrzebnie mu dałeś ten telefon. Wiedział,
że Cię nie wpuszczę i teraz błąka się po Londynie, Merlin wie gdzie.
- Dobrze, pójdę sprawdzić.
Właśnie w tamtej chwili rozległ się w głowach
czarodziejów głośny pisk, sygnalizujący połączenie w sieci fiu. Zdezorientowani
czarodzieje obrócili się w kierunku kominka, gdzie chwile potem stał brodaty
czarodziej. Zaraz po nim z zielonych płomieni wyłonił się zakatarzony Erick.
Albus Dumbeldore strzepał kurz ze swojej szaty, a zaraz potem zawołał radosny
głosem.
- Przepraszam za wtargnięcie, ale jestem pewny, że
kogoś szukaliście.
- ERICK! - zawołała szczęśliwa i jednocześnie
zdenerwowana matka chłopca. W przypływie emocji poderwała syna do góry i
przytuliła z całej siły, starając się nie połamać dziecku żeber. - Nigdy więcej
tak nie rób. Czy to jasne ?
- Erick, bardzo Cię przeprasza, prawda synu ? -
chłopiec posłusznie skinął głową i pocałował w ramach przeprosin matkę w
policzek. - Widzę, że spędzacie rodzinnie święta. - powiedział lekko zmieszany
Albus, patrząc na Agrona z nie krytą niechęcią. - Jest może u Was Severus ?
- Nie. Z tego, co mi wiadomo, spędza tegoroczne
święta ze swoją koleżanką - Anielą. Kojarzy ją profesor, prawda ? - kobieta za
wszelka cenę, starała się ukryć rozczarowanie i złość, ale niestety z miernym
skutkiem.
- Ah tak. Severus wspominał coś, że wróciła z
Ameryki, ale oboje wiemy jak małomównym rodzajem człowieka jest nasz Mistrz
Eliksirów. Aniela chciała zasilać nasze szeregi w trakcie wojny, ale musiała
zrezygnować. W takim razie, zamienię z Tobą tylko kilka słów i oddam Cię w ręce
rodziny.
Hermiona puściła syna z objęć i zaprowadziła
dyrektora w jedyne ustronne i zabezpieczone przed zaklęciami miejsce - do
kuchni. Tam oboje usiedli na wyściełanych czerwonym materiałem stołkach.
Dumbeldore nic nie powiedział, wpatrywał się uparcie w orzechowe oczy swojej
rozmówczyni, jakby chcąc przeniknąć w głąb jej duszy. Gdy w końcu mu się to
udało, odchrząknął i uśmiechnął się troskliwie, a w jego oczach gościły radosne
iskierki zapowiadające przyszłość.
- Przepraszam, że dopiero teraz przyprowadziłem Ericka,
ale potrzebował rozmowy. Wydawał się być zagubiony, a złość, jaka zagościła w
jego sercu była spowodowana, tylko i wyłącznie nie wiedzą. Nie musisz jednak
już się tym martwić, sam doszedł do
odpowiednich wniosków, praktycznie bez mojej nie wiedzy. Jest naprawdę zdolnym
dzieckiem, nawet nie wiesz jakie było moje zdziwienie, kiedy aportował się w
moim gabinecie. Miał ogromne szczęście, że akurat wtedy przypomniałem sobie o
dropsach, które zostawiłem na biurku w pracowni.
- Aportował się ? - wyksztusiła zdumiona matka,
patrząc na swojego byłego dyrektora w
szoku. - On ma tylko siedem lat.
- Właśnie. Jego zdolności znacznie przewyższają,
umiejętności jego rówieśników. Zastanawiające jest to, że Susan po mimo
pokrewieństwa nie posiada, żadnej magii, zgadza się ?
- Tak.
- A czy twoja magia, po urodzeniu syna uległa
jakiejś zmianie ?
- Panie profesorze, ja nie zwykle rzadko używam
magii.
- Rozumiem, w każdym razie, przez najbliższy czas
prosiłbym, abyście unikali spotkań z Draco i Severus'em. Erick mimo wszystko,
nadal uważa, że są powiązani ze śmiercią Wiktora.
- Dziękuje.
- Nie ma za co. - powiedział wstając z krzesła i
kierując swe kroki w stronę wyjścia, jednak zamarł z ręką zaciśniętą na klamce.
- A jeszcze jedno, Erick chciałby widywać się z Agronem.
- Zobaczę co da się zrobić w tym kierunku.
CZYTAM=KOMENTUJE
PS - przepraszam za błędy ;C
W następnym rozdziale duuużo Sevmione ;)
W następnym rozdziale duuużo Sevmione ;)
Fajnie, że pojawił się nowy rozdział. Mam nadzieję, że Hermiona nie będzie miała już zbyt wielu kłopotów z dziećmi, bo Erick to niezłe ziółko i jeszcze żeby w wieku siedmiu lat aportował się. I jedyne nad czym boleję, że w tym rozdziale było stanowczo za mało Severusa. Ale rozdział jest po prostu cudowny, fenomenalny i uważam, że warto było czekać! ;) Weny i mam nadzieję, że dodasz coś niebawem :D
OdpowiedzUsuńPostaram sie, aby zycie Hermiony przebiegalo juz nieco spokojniej, ale zycie bez klopotow jest monotonne :) Nowy rozdzial juz jest, nawet z bonusem muzycznym. Mam nadzieje ze sie spodoba.
UsuńWesolych swiat C:
Ten rozdział jest taki...
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że dosyć mocne słowa dziecka, który był podopiecznym Wiktora.
Nie jestem pewna czy dobrze ujęłaś rzecz pisząc że Hermiona nie potrafiła czuć smutku ani tęsknoty bo przysłaniała ją złość. Tak, oszukał ją ale mimo wszystko zawsze miałam wrażenie, że Hermiona cechuje się dużą empatią.
I przejdę do punktu kulminacyjnego...
GENIALNIE ujęłaś zachowanie Erica ;) Podoba mi się też, że pojawił się dziadek jak również to, że Albus porozmawiał z dzieciakiem.
Ojczulek nadal mnie wkurza, mam nadzieje, że zniknie.
I kochana, życzę duuużo, duuużo weny! ;3
Zapraszam do mnie
severhermione.blogspot.com
Ahh... To dobrze, ze pojawiaja sie osoby ktore nie dokonca zgadzaja sie z moim przedstawieniem. Mimo wszystko nadal utrzymuje to co przedstawilam w rozdziale, wdg mnie wlasnie tak zareagowalaby Hermiona, ale rozumiem to i doceniam ze masz swoje zdanie :)
UsuńNowy rozdzial juz sie pojawil razem z nowym wygladem bloga.
Wesolych Swiat i rowniez zycze duzo weny :3
Bardzo fajne opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńEwa
Dziekuje ;) Nowy rozdzial juz czeka na opinie.
UsuńWesolych swiat.
Przepraszam za nieobecność! .~. Liceum, koniec semestru, przygotowania do świąt... Zabrakło czasu na blogowanie. ; / Na szczęście teraz mogę trochę odetchnąć. Ogółem ten rozdział podobał mi się niesamowicie. :-) Erick był taki prawdziwy i bardzo mnie zauroczył. Trochę się zdziwiłam, że już potrafi się aportować, bo przecież nikt go nie uczył, że trzeba zrobić obrót etc, ale na to można przymknąć oko. Lecę czytać dalej. : )
OdpowiedzUsuń