piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 16

Przepraszam, że czekaliście tak długo. Mam nadzieje, że mimo wszystko będziecie zadowoleni.
Bety Brak. 
Chciałam, żeby wyszło smutno. Nie wiem czy mi się to udało ;C
Trochę o tym, jak trudno dziecku  pogodzić się ze śmiercią bliskich. 



Rozdział 16


"Love was taken from a young life

And no one told her why
Her direction has a dimelight
From one more violent crime



She innocently questioned why
Why her father had to die" 
by Michael Jackson 






Hermina pragnęła skromnego pogrzebu dla Wiktora. Niestety rodzina zmarłego sądziła przeciwnie. Uważali iż postać jaką prezentował ich bliski, musiała być pochowana w rozgłosie. Dlatego też zostały zaproszone liczne grupy medialne, spółki, sponsorzy oraz wszelacy ludzie powiązani ze sportem. Kobieta spodziewała się tłumów, z tego też powodu zostawiła dzieci z Draco i Alice, ale ilość obecnych ją zszokowała. 3/4  zaproszonych nie miało jakiegokolwiek pojęcia o istnieniu Wiktora Krum'a, bo w końcu skąd delegacja z Chin mogła mieć taką wiedzę ( od autora: biedna Hermiona nie zdaje sobie sprawy o sile Qudditcha w świecie). Czuła się wyprowadzona z równowagi, a gdy widziała jak zachowują się najblizsi krwią krewni umarłego, miała ochotę ich wszystkich wyrzucić. Niestety była tylko żoną, w dodatku powszechnie nie lubianą w rodzinie Krum.
- Widzi to Severusie ? Oni nic sobie nie robią z jego śmierci. Czy to dziecko je fasolki wszystkich smaków ?! - szeptała oburzona Hermiona  na uboczu. Oboje ze Snape'em szybko zostali wypchnięci gdzieś na zewnątrz tłumu.
- To tylko dziecko, czego od niego oczekujesz ?
- I kto to mówi ? Szkoda, że o tym zapominałeś gdy tylko przekraczałeś próg sali od eliksirów.
- Gdybym tego nie robił oprócz głupoty niczego innego nie wynieślibyście z tych lekcji.
- Jak myślisz mogę go upomnieć ?
- Uspokój się, może i opycha się tym czymś, ale ma łzy w oczach. Każdy przeżywa śmierć inaczej.
- To nie jest przeżywanie, a przeżuwanie.
Ceremonia rozpoczęła się, na życzenie Pana Kruma, w niewielkim kościele. Wszystko był skrzętnie transmitowane przez magiczną rozgłośnie radiową. Na temat umarłego wypowiadało się wiele osób; Minister Sportu, szefowie departamentu sportu, trenerzy, współpracownicy i wiele innych osobistości. Jednak najbardziej wzruszającym wystąpieniem było przemówienie chłopców z drużyny, którą trenował Wiktor.
- Chcielibyśmy tylko powiedzieć, że trener był dla nas wszystkich kimś więcej , niż zwykłym nauczycielem. Był mentorem, a  w niektórych chwilach, nawet ojcem. Ciągle przed oczami staje mi scena, kiedy poznaliśmy pana Wiktora. Powiedział , że  mimo tego, iż mamy różną krew to w głowie musimy być rodziną i tak było dopóty, dopóki nie odszedł. Członka rodziny nie da się zastąpić, tak samo jest z naszą drużyną. Pustki po trenerze, nie da się nikim wypełnić. -Mimo prostoty tych słów, trafiły one głęboko w serca wszystkich obecnych.
- Nigdy go nie kochałam. - powiedziała niespodziewanie Hermiona, patrząc na nagrobek męża. - Nie tak jak on by chciał. Wyszłam za niego by mógł być szczęśliwy. To było jego pragnienie, a on umierał, rozumiesz ? - zaczęła mówić szybciej, a w jej głosie słychać było histerie. - Potrzebował mnie.
- Cii..- Snape po raz pierwszy w życiu przytulił ją do siebie, wbrew woli samej kobiety. Ponownie dał wolną rękę instynktowi. Tak jak kilka dni wcześniej, tak i dzisiaj, impuls nie zawiódł go. Hermiona gdy tylko przestała się opierać, przylgnęła do jego klatki piersiowej. W tamtej chwili czuła się bezpieczna, właśnie w jego ramionach, żadne inne nie były wstanie jej tego zapewnić. Chciała płakać, ale nie potrafiła, ani tęsknić, ani smucić się z powodu śmierci Wiktora. Rany, które pozostawił po sobie były zbyt świeże, aby mogła odczuwać cokolwiek innego, niż złość i rozgoryczenie.
- Czuje się okropnie. Zachowałam się podle, a teraz nie umiem...
- Nie prawda. Zrobiłaś to co należało zrobić. Dałaś mu szczęście w ostatnich dniach życia. Sprawiłaś, że stało się ono esencją radości. Mówiąc, że jesteś podła ranisz i jego i mnie. Wiem jak bardzo kochał Cię Krum i  wiem że zdawał sobie sprawę z tego, iż nie kochasz go tak, jak żona powinna kochać męża. Jeśli ktoś tu jest okropny to tylko on. Zachowywał się jak tchórzliwy szczeniak. Twoja złość i brak jakichkolwiek pozytywnych emocji związanych z jego osobą, są usprawiedliwione.
- Najpierw Agron, teraz Wiktor. Kto mnie jeszcze zostawi ?
- Jednego możesz być pewna - nie ja.
- Dziękuje, że jesteś.

Boże Narodzenie, powinno być w każdym domu czasem niczym niezmąconego szczęścia, a co ważniejsze, czasem miłości i wybaczania. Jednak posiadłość na ul. Cherry Street nr 9 nie spełniała tylko jednego warunku - szczęścia. Dzieci w tym domu nie cieszyły się tak, jak zwykle z bożonarodzeniowych prezentów. W ich młodych sercach zagościła tęsknota. Tęsknota za ojcem. Matka rodzeństwa robiła co mogła by jakoś zagłuszyć to uczucie, ale nie potrafiła. Jej pociechy co chwile napominały o swoim opiekunie, zadając jej wiele trudnych pytań na które odpowiedzi starali się od setek lat znaleźć najróżniejsi myśliciele.
- A tata kiedy wróci?
Kobieta zignorowała to pytanie, skupiając całą swą uwagę na wlewaniu zupy do talerzy.
-Mamo! Powiedź mi ! - nalegał Erick. Kobieta spojrzała w oczy syna. Były takie czyste, prawdziwe, nieskalane śmiercią, jedynie smutkiem. Wahała się przez chwile,  rozmyślając nad tym czy jest odpowiednią osobą do zniszczenia tego wszystkiego.
- Wiecie jak bardzo Was kocham.
- Kochasz nas na tyle, na ile kochasz książki w bibliotece. - kobiecie ścisnęło się serce. Bardzo dobrze pamiętała kto po raz pierwszy wypowiedział do niej te słowa. Duch Wiktora zdawał się cały czas o sobie przypominać.
- Usiądźcie mi na kolana. Musimy porozmawiać.-Dzieci bez zastanowienia wykonały polecenie.- Pamiętacie, że Wiktor był  w szpitalu, prawda?
- Tak mamo.  A kiedy tatuś wróci ?- zapytała Susan bawiąc się włosami matki.
- Tatuś był bardzo chory i lekarze starali się go uratować, ale tatuś był zmęczony i chciał odpocząć...
- Tata sobie odpoczywa ? - zapytała radosnym głosikiem Susan, a na jej różowiutkich ustach błądził uśmiech.
-Tak.
-Nie prawda.- przerwał im Erick, patrzą ze złością na matkę. W jego oczach odbijały się łzy.- Wiktor nie żyje. I wcale nie jest naszym tatą. - jego głos się załamał, w popłochu wbiegł na schody i zniknął w czeluściach ciemności pierwszego piętra.
- Mamo, ja nie chce żeby tatuś umarł ! Powiedź, że Erick kłamie. - czteroletnia dziewczynka wtuliła się w zgięcie szyj Hermiony.
- Wiem kochanie. Chcesz to zadzwonimy do dziadków, dobrze ? Podziękujesz im za prezenty.
- Nie chce.
- Czemu skarbie ?
- Chce zadzwonić do taty
- Nie możemy, a dziadziuś na pewno się ucieszy, że o nim pamiętaliśmy.
- Chce do taty.
- Wiem, ale nie możemy....
- Chce do taty.
-Skarbie...
- CHCE DO TATY !
Dziewczynka zsunęła się z kolan matki, spojrzała jej prosto w twarz. Pyzata buzia była cała czerwona, a w jej oczach niebyło, ani łez, ani smutku, był tylko strach, który przykrył swoją płachta jej orzechowe tęczówki. Hermiona przebiegła wzrokiem cały pokój, skrzętnie omijając kontaktu wzrokowego z córką. Jednak to nie wystarczyło, jakaś zbuntowana emocja przemknęła przez jej twarz, co nie umknęło uwadze Susan. Dziecko wydało tylko cichy jęk, matka próbowała ją złapać, ale ta wyrwała się i ruszyła w ślad brata na pierwsze piętro. Kobieta odczekała dwie minuty dając pociechą chwilę na ochłonięcie. Wstała z kanapy, a wtedy rozległo się pukanie. Zdziwiona podeszła do drzwi, przed którymi stał Anubis Krum.
- Cześć. - Kobieta dopiero teraz zauważyła, że trzyma on pod pachą dwa kolorowe pudełka. Od ich ostatniego spotkania, zaledwie kilka dni temu na pogrzebie, twarz mężczyzny przyozdobiła jeszcze większa ilość zmarszczek oraz postarzających cieni pod oczami. - Mógłbym wejść ?
- Tak, oczywiście.
-Gdzie dzieci - spytał rozpłaszczając się na najbliższym wieszaku.
- Na górze. Cały czas przeżywają... Nie mam pojęcia jak im mam to powiedzieć. Wiktor był dla nich ojcem i przykładem.
- Rozumiem. Jeśli pozwolisz to mogę z nimi porozmawiać.  - zaproponował mężczyzna, wycierając buty.
- Wydaje mi się, że jak my wszyscy, potrzebują czasu.
- Skoro tak uważasz. Mam dla nich prezenty.
-Nie trzeba było, im wystarczy tylko czekolada.
- Chciałbym Cię przeprosić za żonę, zachowuje się strasznie. Starałem się ją przekonać, żeby przyszła tu zemną, ale się uparła. Straciła syna, ale to nie usprawiedliwia jej wcześniejszego zachowania...
- Nie mam do niej żalu, staram się ją zrozumieć. Nie byłabym zadowolona gdyby Erick związał się z kobietą, która ma dwójkę dzieci i ledwo wiąże koniec z końcem.
- Dowiedziałem się co Wiktor wam zrobił...
- Nie chce o tym rozmawiać i proszę, abyś nigdy nie wspominał o tym przy dzieciach.
- Jak sobie życzysz, tylko one w końcu dorosną.
- Zdaje sobie z tego sprawę, wtedy im powiem. Pójdę do dzieci, niech same przyjmą prezenty.
- Nie miałem zamiaru Cię urazić. Chce tylko powiedzieć, że tak go nie wychowaliśmy i gdyby tylko mógł sam by Cię przeprosił.
- Nie powinno się mówić o zmarłym źle, ale nie sądzę, aby to zrobił. Miał tyle czasu, aby się przyznać, a nawet nie kiwnął palcem w  tym kierunku. - cała złość Hermiony zawarła się w tych słowach. Dopiero po chwili zorientowała się co i do kogo mówi. - Przepraszam, zapomniałam się.
- Nic nie szkodzi.
- Proszę usiąść, chce Pan coś od picia ? - brązowowłosa usadziła gościa w fotelu.
- Nie, dziękuje.
- Susan, Erick zejdźcie na dół !- krzyknęła do dzieci, wchodząc na dwa pierwsze stopnie schodów.
- Nie !
-Nie wygłupiajcie się, przyszedł wasz dziadek.
- Kłamiesz ! - odpowiedział jej głos Ericka z taką złością, że na policzki Hermiony wkradł się delikatny rumieniec.
- Erick nie jestem twoją koleżanką. W tej chwili macie oboje zejść na dół, albo do Was przyjdę.
Po chwili na schodach było słychać poruszenie, dwie małe stópki zastanawiały się czy aby na pewno powinny zejść na dół. Ciekawość jednak wzięła górę, wiec po krótkim wahaniu w pomieszczeniu stanęła drobna postać Susan. Hermiona spojrzała na córkę i założyła ręce na klatce piersiowej.
-  A gdzie twój brat ?
- Został.
- W takim razie nie dostanie słodyczy, ani prezentu. A ty zmykaj do dziadka.
- Dziadek ! - dziewczynka dopiero co spostrzegła, iż nie są same w salonie. Z radością podbiegła do pomarszczonego czarodzieja i wskoczyła mu na kolana, przyprawiając matkę o palpitacje serca.
- Ale wyrosłaś, a co to za lalka?
- Nazywa się Barbie. Widzisz jakie ma złote włosy?
- Faktycznie, chyba jadła za dużo bananów.
- Nie głuptasku. Ona ma takie włosy po swojej mamie, tak jak ja. - Susan chwyciła pasmo swoich włosów i odwróciła się do mamy, chcąc udowodnić swoją racje.
- No to może jej mama jadła dużo bananów ? - droczył się z nią mężczyzna.
-Nie. Wtedy ja miałabym czerwone.
- Dlaczego ?
- Bo ja i mama uważamy, że truskawki są pycha.
- U mnie i u babci w domu, mamy bardzo dużo truskawek, wiesz?
- Naprawdę ?
- Tak. Jak twoja mamusia się zgodzi, to możecie kiedyś do nas przyjechać.
- To może u Was jest też tata ? Bo mój tatuś, gdzieś się zgubił, ja nie wiem gdzie. Mam też. Powiedziała tylko, że odpoczywa.
- Jak przyjedziesz to na pewno sprawdzimy.
Hermiona zostawiła córkę z teściem, a sama poszła na piętro. Otworzyła drzwi do pokoju Erick'a, ale chłopca tam nie było. Szła do pokoju Susan, kiedy usłyszała ciche zwodzenie. Dźwięk wydobywał się z sypialni. Weszła do pokoju. Na podłodze leżały porozrzucane ciuchy, większość z nich była jej własnością, ale pokój był pusty. Schyliła się, aby posprzątać choć część bałaganu, a wtedy zobaczyła dwie białe skarpetki, wystające spod łóżka. Połaskotała je, ale te ani drgnęły, więc ponowiła czynność.
- Przestań ! - krzyknął urażony Erick, wsuwając nogi głębiej pod łóżko.
- Wyjdziesz ?
- Nie.
- Dlaczego ? Jesteś na mnie zły ?
-Tak.
- Synku, proszę wyjdź stamtąd. Nie będę mówić do łóżka.
- Nie wyjdę, bo mi to zabierzesz.
- Syneczku nic Ci nie zabiorę. Chodź tu do mnie.
- Kłamiesz. Tata już nie wróci, bo umarł i nas nie kocha.
- Kocha Was bardzo.
- To czemu umarł ?
-Był zmęczony chciał odpocząć.
- To wszystko przez Ciebie, bo go nie przytulałaś, tak jak Draco i Severusa.
- Erick o czym ty mówisz ? Nie wolno Ci mówić do mnie w ten sposób. Wyjdź spod tego łóżka.
- Nie. Też chce umrzeć, chce do taty. Zabij mnie mamusiu.
Ostatnie zdanie zabolało kobietę, czuła, że powoli traci nad sobą panowanie. Obiecywała sobie, tyle razy, że nigdy nie będzie płakać przy dzieciach. Zbierając w sobie resztki siły ponownie zwróciła się do synka, ścierając z policzka łzę.
- Nigdy więcej tak nie mów, zrozumiałeś ? W tej chwili masz wyjść spod łóżka.
- Nie.
- Erick twoje zachowanie bardzo mnie zabolało. Dziadek czeka na dole z prezentem dla Ciebie, gdy się uspokoisz, możesz do nas dołączyć.
Kiedy matka chłopca wyszła z pokoju, malec zanurzył rękę w kieszeni, a z niej wyjął mugolski telefon i kartkę z numerem. Wstukał po kolei cyferki.
- Hallo.
- Tato ?
- Erick co się stało ?
- Proszę zbierz mnie stąd. Chce mieszkać z Tobą.
- Spokojnie synku. Co się stało.
- Przyjedź.
- Porozmawiam  z mamą, dobrze ?
- Dlaczego ? Po prostu przyjedź.
- Erick ...
- PRZYJEDŹ !- brzdąc rozłączył się i spojrzał nienawistnie na urządzenie, które ściskał  z całej siły w ręce, ku irytacji dziecka komórka była nienaruszona. Z bezsilności wtulił się w materiał koszuli Wiktora. Zaciągnął się zapachem swojego opiekuna i poczuł chwilowy spokój, który został przyćmiony smutkiem. Erick zastanawiał się co zrobił złego, że Wiktor umarł, przecież starał się być grzecznym i nie bił się z Susan.
Chłopiec wypełzł spod mebla i podszedł pod drzwi. Nasłuchiwał przy nich chwilę, a gdy jego test wypadł zadowalająco, otworzył je. Na palcach przyszedł krótki dystans  dzielący sypialnię rodziców z jego pokojem. Otworzył kolejne drzwi i znalazł się w swoim królestwie. Swoje kroki skierował do ogromnej szafy w kształcie mugolskiej wyścigówki, pociągnął delikatnie za jej klamkę. Jego  oczom ukazały się pułki pełne czapek. Nakrycia głowy miały różne kolory i wzory, nawet wielkość daszka była zmienna. Chłopiec wybrał starą spraną niebieską bejsbolówkę ze znaczkiem Forda - mugolskiej marki samochodów. Następnie schylił się do najniższej pułki i wyciągnął z niej czerwony plecak, który chwilę później był wypełniony po brzegi zabawkami i ogromną porcją słodyczy. Gotowy do drogi siedmiolatek stanął na środku pomieszczenia, omiótł je dokładnie wzrokiem, tak jakby chciał się pożegnać. Słysząc kroki na korytarzu i szczęk otwieranych drzwi, pomyślał o najmądrzejszej osobie jaką znał. W czasie krótszym niż mrugnięcie okiem, zniknął z pokoju razem z cichym pyknięciem.
W tym samym czasie Hermiona otwierała drzwi, po raz kolejnym tego wieczora, przed nieproszonym gościem. Gdy tylko wrota się uchyliły kobieta ze zdziwienia przetarła oczy. Spodziewała się wielu osób, ale z pewnością nie tego, kogo naprawdę zastała.
- Co tutaj robisz ?

-Erick do mnie zadzwonił. Był cały zapłakany prosił żebym przyjechał i go zabrał.

- On nie ma telefonu. Najwyraźniej musiało Ci się coś zdawać.
- Otóż ma. Kupiłem mu go, jak leżał w szpitalu.
- Po co ? Zresztą nie ważne. Przeżywa śmierć Wiktora, dlatego płakał.
-  Rozmawiałaś z nim na ten temat ?
- Przestań zgrywać troskliwego ojca.
- Nie zgrywam...
- Żałosny jesteś. Lepiej zmiataj stąd, zanim przyjdzie Severus. Chyba, że Ci brakuje siniaków po ostatniej akcji w szpitalu. - pogroziła mu Hermiona. Miała cichą nadzieje, że ta wizja wystarczająco wystraszy byłego przyjaciela. Na twarzy mężczyzny przez chwilę gościł strach, ale szybko zniknął, pokazując swoją zawziętość.
- Nie strasz mnie. Pozwól mi chociaż z nim porozmawiać. - nalegał, przeczesując dłonią włosy.
- Na pewno nie teraz.
- To chociaż powiedz jak się czuje Susan.
- Dobrze jest teraz w domu. Jutro z powrotem wraca do szpitala.
- Z nią, też nie mogę się zobaczyć ?
- Możesz jutro w  szpitalu. Będziemy tam z Erickiem od ósmej do czternastej. Przyjdź po czternastej. Jeśli Erick będzie chciał z Tobą zostać, to mu pozwolę, ale tylko do dziewiętnastej. Potem ma spotkanie rodzinne.
- Dobrze, dziękuje. A co ... co  z Nami ? - Agron zaczął wykręcać palce, ale pomimo to cały czas patrzył na Granger, jakby szukając czegoś w jej orzechowy oczach.
- Agron nie ma żadnych nas i  już nigdy nie będzie. Jesteś tylko biologicznym ojcem moich dzieci. Nie mam pojęcia na co liczyłeś wracając tutaj, ale na pewno przeceniłeś swoje zdolności. Idź już za nim dzieci Cię usłyszą. Nie mam zamiaru po raz kolejny wchodzić na tą złą.
- Dobranoc.
W odpowiedzi dostał jedynie westchnięcie, które zostało zagłuszone przez krzyk dochodzący z pierwszego piętra. Kobieta zapominając o Agronie pobiegła, co sił w nogach na górę. Tuż za nią kroczył niechciany gość, który ukradkiem rozglądał się po domu starając się zapamiętać jak najwięcej.
- Co się stało ?
- Erick. On przed chwilą zniknął . - mówił zszokowany Pan Krum, patrząc na miejsce w którym przed chwilą zniknął jego wnuk. Przerażona Susan wtulała się w jego nogę, ignorując wszelkie bodźce z zewnątrz.
- Księżniczko, spokojnie. Znajdziemy Ericka, na pewno poszedł polować na żaby. Anubisie, zabierzesz ją na dół ?
- Ja ją wezmę. Chodź Susan pooglądamy bajki. - zaproponował Agron, a chwilę potem, wbrew protestom Hermiony, zszedł z uczepioną do jego szyi córką na niższe kondygnacje budynku.
- On nie mógł, tak po prostu zniknąć. Jest jeszcze dzieckiem, nie zna zbyt wielu zaklęć.
Bez zbędnych rozmów, starsi czarodzieje zabrali się do szukania dziecka. Z początku znaleźli satysfakcjonujące poszlaki, jednak okazywały się całkowicie bezwartościowe. W trójkę przewrócili cały dom do góry nogami, ale ślad po Ericku całkowicie zaginął, zupełnie jakby maluch wyparował. Hermiona powoli zaczynała obawiać się o życie syna, nie była przekonana co do faktu, czy jej syn nie postanowił czarować bez nadzoru. Słyszała wiele przerażających historii w których młodzi czarodzieje, przez nieumyślne stosowanie magii kończyli nie jednokrotnie w Mungu.
- Znajdzie się.
- Może pojechał do Ciebie ? - zapytała natchniona Hermiona, patrząc na Agrona z wyrzutem. - Nie potrzebnie mu dałeś ten telefon. Wiedział, że Cię nie wpuszczę i teraz błąka się po Londynie, Merlin wie gdzie.
- Dobrze, pójdę sprawdzić.
Właśnie w tamtej chwili rozległ się w głowach czarodziejów głośny pisk, sygnalizujący połączenie w sieci fiu. Zdezorientowani czarodzieje obrócili się w kierunku kominka, gdzie chwile potem stał brodaty czarodziej. Zaraz po nim z zielonych płomieni wyłonił się zakatarzony Erick. Albus Dumbeldore strzepał kurz ze swojej szaty, a zaraz potem zawołał radosny głosem.
- Przepraszam za wtargnięcie, ale jestem pewny, że kogoś szukaliście.
- ERICK! - zawołała szczęśliwa i jednocześnie zdenerwowana matka chłopca. W przypływie emocji poderwała syna do góry i przytuliła z całej siły, starając się nie połamać dziecku żeber. - Nigdy więcej tak nie rób. Czy to jasne ?
- Erick, bardzo Cię przeprasza, prawda synu ? - chłopiec posłusznie skinął głową i pocałował w ramach przeprosin matkę w policzek. - Widzę, że spędzacie rodzinnie święta. - powiedział lekko zmieszany Albus, patrząc na Agrona z nie krytą niechęcią. - Jest może u Was Severus ?
- Nie. Z tego, co mi wiadomo, spędza tegoroczne święta ze swoją koleżanką - Anielą. Kojarzy ją profesor, prawda ? - kobieta za wszelka cenę, starała się ukryć rozczarowanie i złość, ale niestety z miernym skutkiem.
- Ah tak. Severus wspominał coś, że wróciła z Ameryki, ale oboje wiemy jak małomównym rodzajem człowieka jest nasz Mistrz Eliksirów. Aniela chciała zasilać nasze szeregi w trakcie wojny, ale musiała zrezygnować. W takim razie, zamienię z Tobą tylko kilka słów i oddam Cię w ręce rodziny.
Hermiona puściła syna z objęć i zaprowadziła dyrektora w jedyne ustronne i zabezpieczone przed zaklęciami miejsce - do kuchni. Tam oboje usiedli na wyściełanych czerwonym materiałem stołkach. Dumbeldore nic nie powiedział, wpatrywał się uparcie w orzechowe oczy swojej rozmówczyni, jakby chcąc przeniknąć w głąb jej duszy. Gdy w końcu mu się to udało, odchrząknął i uśmiechnął się troskliwie, a w jego oczach gościły radosne iskierki zapowiadające przyszłość. 
- Przepraszam, że dopiero teraz przyprowadziłem Ericka, ale potrzebował rozmowy. Wydawał się być zagubiony, a złość, jaka zagościła w jego sercu była spowodowana, tylko i wyłącznie nie wiedzą. Nie musisz jednak już się tym martwić,  sam doszedł do odpowiednich wniosków, praktycznie bez mojej nie wiedzy. Jest naprawdę zdolnym dzieckiem, nawet nie wiesz jakie było moje zdziwienie, kiedy aportował się w moim gabinecie. Miał ogromne szczęście, że akurat wtedy przypomniałem sobie o dropsach, które zostawiłem na biurku w pracowni.
- Aportował się ? - wyksztusiła zdumiona matka, patrząc na swojego byłego dyrektora  w szoku. - On ma tylko siedem lat.
- Właśnie. Jego zdolności znacznie przewyższają, umiejętności jego rówieśników. Zastanawiające jest to, że Susan po mimo pokrewieństwa nie posiada, żadnej magii, zgadza się ?
- Tak.
- A czy twoja magia, po urodzeniu syna uległa jakiejś zmianie ?
- Panie profesorze, ja nie zwykle rzadko używam magii.
- Rozumiem, w każdym razie, przez najbliższy czas prosiłbym, abyście unikali spotkań z Draco i Severus'em. Erick mimo wszystko, nadal uważa, że są powiązani ze śmiercią Wiktora.
- Dziękuje.
- Nie ma za co. - powiedział wstając z krzesła i kierując swe kroki w stronę wyjścia, jednak zamarł z ręką zaciśniętą na klamce. - A jeszcze jedno, Erick chciałby widywać się z Agronem.
- Zobaczę co da się zrobić w tym kierunku.




CZYTAM=KOMENTUJE 



PS - przepraszam za błędy ;C 

W następnym rozdziale duuużo Sevmione ;) 

7 komentarzy:

  1. Fajnie, że pojawił się nowy rozdział. Mam nadzieję, że Hermiona nie będzie miała już zbyt wielu kłopotów z dziećmi, bo Erick to niezłe ziółko i jeszcze żeby w wieku siedmiu lat aportował się. I jedyne nad czym boleję, że w tym rozdziale było stanowczo za mało Severusa. Ale rozdział jest po prostu cudowny, fenomenalny i uważam, że warto było czekać! ;) Weny i mam nadzieję, że dodasz coś niebawem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram sie, aby zycie Hermiony przebiegalo juz nieco spokojniej, ale zycie bez klopotow jest monotonne :) Nowy rozdzial juz jest, nawet z bonusem muzycznym. Mam nadzieje ze sie spodoba.
      Wesolych swiat C:

      Usuń
  2. Ten rozdział jest taki...

    Zacznę od tego, że dosyć mocne słowa dziecka, który był podopiecznym Wiktora.
    Nie jestem pewna czy dobrze ujęłaś rzecz pisząc że Hermiona nie potrafiła czuć smutku ani tęsknoty bo przysłaniała ją złość. Tak, oszukał ją ale mimo wszystko zawsze miałam wrażenie, że Hermiona cechuje się dużą empatią.

    I przejdę do punktu kulminacyjnego...
    GENIALNIE ujęłaś zachowanie Erica ;) Podoba mi się też, że pojawił się dziadek jak również to, że Albus porozmawiał z dzieciakiem.
    Ojczulek nadal mnie wkurza, mam nadzieje, że zniknie.
    I kochana, życzę duuużo, duuużo weny! ;3

    Zapraszam do mnie
    severhermione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahh... To dobrze, ze pojawiaja sie osoby ktore nie dokonca zgadzaja sie z moim przedstawieniem. Mimo wszystko nadal utrzymuje to co przedstawilam w rozdziale, wdg mnie wlasnie tak zareagowalaby Hermiona, ale rozumiem to i doceniam ze masz swoje zdanie :)
      Nowy rozdzial juz sie pojawil razem z nowym wygladem bloga.
      Wesolych Swiat i rowniez zycze duzo weny :3

      Usuń
  3. Bardzo fajne opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje ;) Nowy rozdzial juz czeka na opinie.
      Wesolych swiat.

      Usuń
  4. Przepraszam za nieobecność! .~. Liceum, koniec semestru, przygotowania do świąt... Zabrakło czasu na blogowanie. ; / Na szczęście teraz mogę trochę odetchnąć. Ogółem ten rozdział podobał mi się niesamowicie. :-) Erick był taki prawdziwy i bardzo mnie zauroczył. Trochę się zdziwiłam, że już potrafi się aportować, bo przecież nikt go nie uczył, że trzeba zrobić obrót etc, ale na to można przymknąć oko. Lecę czytać dalej. : )

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy