Oto jest 7 rozdział. Przepraszam za błędy różnego rodzaju, powodem jak zwykle jest moja dysfunkcja i brak bety. Mam nadzieje, że nie będzie to Wam przeszkadzać. Wasze zdanie jak zwykle mnie bardzo interesuje, więc czekam na komentarze.
Rozdział 7 :
- Stan dzieci jest stabilny, a uszczerbki na zdrowiu niewielkie. -Hermiona słysząc te kojące słowa, wypuściła do tej pory wstrzymywane powietrze.
- Dzięki Ci boże. A co z Wiktorem ?
- Jego stan jest ciężki, więcej informacji udzielą Pani lekarze. – W pierwszym odruchu kobieta zaniemówiła, by za chwilę wziąć się w garść.
- Mógłby mi pan powiedzieć w jakim szpitalu się znajdują ?
- Oczywiście. Szpital St.Michaela w Longville, wie pani gdzie to ?
- Tak. Dziękuje.
Nie czekając na odpowiedź policjanta odłożyła słuchawkę, by po chwili szybko zebrać potrzebne rzeczy i z piskiem opon wyjechać autem Dracona na ulicę przed domem. Chcąc zająć czymś niebezpieczne myśli i powiadomić przyjaciela o pożyczeniu samochodu, wybrała znajomy numer. Niestety mężczyzna nie odbierał jej telefonów. Zdenerwowana spróbowała połączyć się ponownie, ale z takim samym skutkiem.
Wcisnęła mocniej pedał gazu i dynamicznie zmieniła bieg. Wyprzedzała wszystkich użytkowników ruchu nie zważając na ograniczenia prędkości. W tamtych chwilach liczyły się dla niej tylko dzieci i Wiktor. Wjeżdżając na parking przed szpitalem, prawie potrąciła jakąś staruszkę, jednak nie przejęła się tym. Jak w transie, wysiadła z auta i niczym błyskawica wpadła do budynku rozglądając się za recepcją. Kiedy ją w końcu dostrzegła, bez kolejki podeszła do okienka przy którym siedziała ruda recepcjonistka.
- Przepraszam. Niedawno przywieziono tutaj mężczyznę z dwójką dzieci. Zostali potrąceni. Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie mogę ich znaleźć ?
- Jest Pani kimś z rodziny ?
- Tak.
- Proszę podać dane pacjentów.
- Erick i Susan Salianj- Granger oraz Wiktor Krum.
- Dzieci są na II piętrze … - powiedziała rudowłosa wklepując informacje w komputer. – A Pan Krum aktualnie jest operowany na Oddziale Zamkniętym.
- Dziękuję.
Wysłuchała kilku porad, które miały pomóc jej w trafieniu na odpowiednie piętro. Jednak rozmieszczenie wind na korytarzach, okazało się przewyższać jej umiejętność orientacji w nieznanym terenie. Zrezygnowana kolejną porażką postanowiła w drapać się na drugie piętro po schodach.
Kiedy zdyszana i spocona Hermiona weszła na odpowiedni oddział, w oczy rzucił jej się umundurowany policjant i stojący obok niego lekarz w białym kitlu. Rozmawiali z ożywieniem o czymś co obydwóch niesamowicie interesowało, co można było z łatwością wyczytać z ich zachowań i ruchów. Nawet nie zauważyli, kiedy kobieta do nich podeszła.
- Przepraszam, jestem matką Ericka i Susan. Trafili tu…
- Tak, wiem. To ja do pani dzwoniłem – przerwał jej policjant. – Dzieci już na panią czekają w Sali nr 209 z ojcem.
- Z ojcem ?! – zdenerwowana zaczęła się rozglądać, za wcześniej wspomnianą salą. Gdy tylko ją dostrzegła bez pardonu wpadła do środka uzbrojona w różdżkę.
- Dzieci, nic Wam nie jest ? – powiedziała podchodząc do łóżka, na którym leżał Erick. Wyglądał na zdrowego, z wyjątkiem ręki w gipsie zawieszonej na temblaku. Odwróciła wzrok na sąsiednie łóżko i zobaczyła lekko podrapaną, ale uśmiechniętą buzie córki.
- Mama! – krzyknęła zgodnie dwójka.
Hermiona dopiero wtedy spostrzegła, że oprócz niej i rodzeństwa w pokoju znajdowała się trzecia osoba. Siedziała, a właściwie siedział, tuż przy drzwiach i trzymał się za nos. Z pomiędzy jego palcy, powoli zaczynała wylewać się krew, ale mimo tego mężczyzna uśmiechnął się do niej. Ta stała jak wryta i przyglądała się z zdziwieniem i niedowierzaniem brunetowi.
- C-co ty tu robisz ? – z wrażenia, aż usiadła na łóżku syna.
- Hmm… Wypadałoby najpierw się przywitać, tak więc : Dzień Dobry, Hermiono.
- Co TY tu robisz ? Po cho… co tu jesteś?! – krzyknęła na niego.
- Zadzwonili do mnie. Mimo wszystko, nadal jestem ich ojcem.
- Nie musisz mi o tym przypominać, ale co ty w ogóle robisz w ANGLII ?
- Interesy. – kobieta spojrzała na niego z zainteresowaniem i niemym pytaniem w oczach.- Przyjaciel otwiera tutaj firmę i potrzebują tłumacza. Zgodziłem się od razu. Poza tym i tak planowałem się spotkać z Tobą i dziećmi.
- Po co ? Wszystko się wyjaśniło, kiedy uciekłeś. – powiedziała z wyrzutem.
- To nie tak. Odszedłem bo musiałem was ochronić.
- Ty zawsze masz jakieś wytłumaczenie. Nie mógłbyś chociaż RAZ , zachować się jak facet i wziąć to na klatę, jak przystało.
- Hermiona, przecież ….
- Skończ. Porozmawiamy o tym bez dzieci. – ucięła rozmowę wymownie patrząc na swoje pociechy, które wsłuchiwały się w ich wymianę zdań.
- Spokojnie.
- Spokojnie ?! Jak śmiesz ?! Zostawiłeś Nas bez słowa, a teraz siedzisz sobie jak …
- Próbowałem się skontaktować, ale nie odpowiadałaś na listy, o telefonach nie będę wspominał. Jedyne co mi się udało to porozmawiać z Krumem, ale on wspominał …
- Porozmawiamy o tym na osobności. – powtórzyła ponownie, tym razem jednak głosem, który nie znosił sprzeciwu. Zwróciła swoje matczyne spojrzenie na pociechy, przykryte białymi kołdrami po same uszy.
- Zimno Wam ? – zapytała się troskliwie, głaskając synka po głowie.
- Nie.
- Tak.
- Susan skoro Ci zimno to może pójdę po doktora ? – wtrącił się mężczyzna, gotów pod wpływem jednego słowa wcząć alarm.
- Niee…
- Mamusiu, długo tu będziemy leżeć ? Wieczorem leci Star Wars, a tu nie ma telewizji.
- Nie wiem, ale zaraz pójdę…
- Nie. Ja to zrobię, już rozmawiałem z Erickiem i Susan dopóki ty nie przyjechałaś. Nie ma sensu Wam przeszkadzać. Dowiem się czegoś więcej o wypadku i ich stanie. Ty najwyżej do mnie dołączysz. – Agron wyszedł z pokoju zostawiając ich samych.
- Jak się czujecie ?
- Boli mnie ręka. – żalił się Erick.
- A mnie brzuch i mi zimno. – skarżyła się Susan.
- Oj wy moje biedactwa. A pamiętacie co się stało ?
- Tata… Wuja pchnął nas do przodu i … - z jej orzechowych oczu wypłynęła srebrna łza, a za nią jeszcze dwie kolejne. Matka przesiadła się na jej łóżko i przytuliła do swej piersi głaskając delikatnie jej plecy. Tuliła ją tak do siebie dopóki się nie uspokoiła.
- Nie przejmuj się kochanie. Wuja za lada dzień usiądzie z Nami przy kominku i zacznie opowiadać swoje nie śmieszne żarty.
- Obiecujesz ?
- Słowo harcerza, a jeśli będzie inaczej to kupie Wam tego waszego wymarzonego psa. – dziewczynka uśmiechnęła się delikatnie, a jej czerwone oczy powoli zaczęły wracać do swojego zwyczajnego wyglądu.
- Mamo, kim był ten Pan ?
- A jako kto się Wam przedstawił ?
- To nasz tata, prawda . – stwierdził Erick z poważną miną.
- Masz racje. Agron jest waszym ojcem.
- To czemu nie mieszka z nami ?
- Bo mieszka za granicą.
- Skoro tak, to czemu jest teraz tutaj ?
- Widzisz o to będziesz mógł go spytać sam.
- A dlaczego go wcześniej nie poznaliśmy ?
- To również pytanie skierowane do niego.
- Nie kochał Nas prawda ?
- Co ? Nie. Czemu tak pomyślałeś ?
- Tata Rolanda nie kochał go, więc nie mieszkają razem. Z nami też tak jest ?
- Nie, kotku. Agron ma po prostu specyficzny styl bycia.
- Co to znaczy ?
- Zachowuje się inaczej niż inni.
- To chyba dobrze. Zawsze mówiłaś, że mamy robić to co uważamy za słuszne.
- Synku, to nie jest takie proste. Zamiast o tym myśleć, możecie zastanowić się czy chcecie gorącą czekoladę.
- Taak ! - odpowiedzieli żarliwie.
Namawiam do komentowania i dzielenia się swoimi wrażeniami.
Wasze zdanie jest dla mnie ważne.
Długo czekaliśmy na ten rozdział, ale było warto :3 To nic, że jest krótki najważniejsze, że cokolwiek napisałaś. Dziękujemy *.* Bardzo podobał mi się rozdział, a najbardziej spotkanie Hermiony z ojcem ich dzieci. Może wątek jak każdy inny ale coś mnie w nim po prostu chwyciło za serce :33
OdpowiedzUsuńSzukasz Bety, prawda? Ja... się nie zgłaszam, bo sama korzystam z pomocy mojej Bety. Podam Ci adres bloga, gdzie autorka proponowała mi pomoc gdy jej szukałam. Może zapytaj jej czy by Ci pomogła? :3 Powołaj się na Jazz'a ^^ Proszę: http://severus-cat.blogspot.com/ :)
Jazz ♥
^^ Dziękuje bardzo z ogromną chęcią skorzystam.
UsuńOj oj oj jak tu dawno nic się nie pojawiło:(
OdpowiedzUsuńOpowiadanie bardzo mi się podoba, lubię Hermionę, która jest matką:) Jest idealna do tej roli:)
Zaskoczyłaś mnie rozwojem wypadków, myślałam, że Wiktor chce je porwać a on faktycznie chciał je zabrać do wesołego miasteczka. Nieźle to rozegrałaś!
Pozdrawiam, Michaela!
Pierwsza myśl - Wiktor odda je temu bydlakowi, ich ''ojcu''. Ale miał czyste intencje i przypłacił zdrowiem. Nieee, nie chciałam żeby się dowiedzieli że to ich ojciec!
OdpowiedzUsuń